Zadziwiający jest spokój, który panuje na dzień przed brexitem. Wielu sceptyków widziało ten moment w zupełnie innych, apokaliptycznych barwach. Tiry z rozmrażającą się żywnością miały utknąć w kilometrowych kolejkach w oczekiwaniu na możliwość wjazdu na Wyspy.
W odwrotną stronę miały tworzyć się karawany samochodów na polskich, litewskich czy czeskich blachach, by w ostatniej chwili przedostać się na kontynent. W londyńskim City miał gasnąć ostatni monitor wyświetlający transakcje finansowe przepływające przez tamtejsze serwery. A Szkoci powinni właśnie dokręcać ostatnie śruby w budkach kontrolnych na świeżo powołanej granicy z Anglią.
W odwrotną stronę miały tworzyć się karawany samochodów na polskich, litewskich czy czeskich blachach, by w ostatniej chwili przedostać się na kontynent. W londyńskim City miał gasnąć ostatni monitor wyświetlający transakcje finansowe przepływające przez tamtejsze serwery. A Szkoci powinni właśnie dokręcać ostatnie śruby w budkach kontrolnych na świeżo powołanej granicy z Anglią.
Tymczasem jedyne, co obserwujemy, to ckliwa seria pożegnań z Brytyjczykami w brukselskich instytucjach. Przed brexitem doszło wprawdzie do kilku zmian, ale w żadnym wypadku nie można mówić o trzęsieniu ziemi, które prorokowano przez ostatnie trzy i pół roku. Faktycznie część banków musiała wzmocnić swoje oddziały w centrach finansowych UE. We Frankfurcie otworzyło się 30 banków działających wcześniej na terenie Wielkiej Brytanii i przybyło 1500 pracowników sektora finansowego. Kolejne kilka tysięcy szykuje się do wyjazdu do Paryża.
Zum Original